Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi erni z miasteczka Kraków. Mam przejechane 36732.86 kilometrów w tym 6783.60 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.91 km/h
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy erni.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

maraton

Dystans całkowity:2917.00 km (w terenie 2772.50 km; 95.05%)
Czas w ruchu:165:35
Średnia prędkość:17.26 km/h
Maksymalna prędkość:69.30 km/h
Suma podjazdów:62530 m
Maks. tętno maksymalne:188 (101 %)
Maks. tętno średnie:183 (93 %)
Suma kalorii:101595 kcal
Liczba aktywności:48
Średnio na aktywność:60.77 km i 3h 31m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
79.20 km 70.00 km teren
04:52 h 16.27 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 93%)
HR avg:164 ( 84%)
Podjazdy:2630 m
Kalorie: 4515 kcal
Rower:FULIK

Maraton ISTEBNA

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 29.09.2011 | Komentarze 1

Cały piątek w biegu. Na wszystko brak czasu. W sobotę chciałem już w spokoju pojechać ale też wszystko robiłem w pośpiechu. Nawet kupon odbierałem na 3 minuty przed startem.
Start ze względu na spadek formy i ostatnie nerwowe dni postanowiłem jechać spokojnie, a z czasem się rozkręcić. Dojechałem do liderek i trzymałem się razem z nimi. Na pierwszym podjeździe Pani G. poszła ostro do przodu. Ja jednak trzymałem się swojego tempa. Tętno strasznie podskoczyło do góry i ciężko mi było zejść poniżej 180. Po jakiś 30 minutach jechało mi się już dobrze. Dojechałem do Pni G. i na zjeździe wyprzedziłem ją. Od tej pory starałem się nie tracić na podjazdach, a odskakiwać od rywali na zjazdach. Do pierwszego punktu kontrolnego jechaliśmy w sporej grupie i ciężko było odskoczyć. Jednak na zjeździe z Ochodzity zrobiłem przewagę i jechałem już sam. Co jakiś czas widziałem, że ktoś się zbliża ale jakoś utrzymałem pozycję. Drugi punkt kontrolny (meta Mega) , udało mi się przejechać w dobrym czasie i z dużym zapasem sił. Nawet sekcje korzenną przejechałem. Jednak na podjeździe pod Stożek zacząłem odczuwać lekkie skurcze. Zwolniłem, żeby tętno spadło poniżej 170 i jechałem na takim lajcie cały podjazd. Myślałem, że tutaj stracę dużo pozycji, jednak nikt mnie nie wyprzedził, a na dodatek dojechałem do kolegi z Torq (Adam B. ) Zwiększyliśmy tempo. Jednak jazda z kimś bardziej motywuje. Na zjeździe kolega został troszkę z tyłu i musiałem cisnąć sam. Trochę szkoda bo później był długi odcinek asfaltowy, który można było jechać na zmianę. Dojechałem do połączenia Mega i w sporej grupie dojechałem do sekcji korzennej. Znów mi się udało, chociaż teraz musiałem uważać na gości schodzących z roweru.
Miejsce zająłem dobre, chociaż chciałem być w 30. Czas uważam za bardzo dobry. Na górskim maratonie stratę mam poniżej 18%. Czasy na mini i mega pokazują, że nawet do zawodników z krótszych dystansów jechałem na dobrym poziomie.
OPEN 32 NA 191 ZE STRATĄ 50:42
M3 18 NA 77 ZE STRATĄ 48:23

I W KOŃCU GENERALKA:
OPEN 11 MIEJSCE: 3568,21 PKT CO DAJE ŚREDNIO 509 PKT ZA MARATON (15% STRATY)
TOP 5 8 MIEJSCE : 2400,05 PKT CO DAJE ŚRED. 480 PKT (20% STRATY)

W 2010 roku w generalce miałem 13 % straty a w top 5 było 15,7 % straty. Jednak to był dystans Mega.
Podjazd w rynnie. © erni

Zjazd po korzeniach © erni

Maraton Istebna 2 © erni

Maraton Istebna 3 © erni

Istebna Korzenie © erni

Istebna korzenie2 © erni

Maraton Istebna 5 © erni
Kategoria górki, maraton


Dane wyjazdu:
75.00 km 75.00 km teren
04:45 h 15.79 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:181 ( 92%)
HR avg:168 ( 86%)
Podjazdy:2560 m
Kalorie: 4262 kcal
Rower:FULIK

Maraton Międzygórze

Sobota, 10 września 2011 · dodano: 11.09.2011 | Komentarze 2

Już przed startem zaliczyłem glebę. Najechałem na gościa, który zahamował i wyskoczyłem z roweru. Mi nic się nie stało ale uszkodziłem uchwyt licznika. Więc zamiast rozgrzewki szukałem taśmy, żeby przymocować licznik.
Start tak jak planowałem, raczej spokojnie ale i tak jechałem w sporej grupie. Po jakiś 20 minutach stawka podzieliła się na małe grupki. Na zjazdach udawało mi się dochodzić następne grupki, a na podjazdach starałem się nie tracić zbyt dużo. Na 17 kilometrze zaczął się długi podjazd. Tutaj myślałem, że stracę dużo ale jakoś dobrze mi się jechało i utrzymałem swoją pozycję.
Zaczął się pierwszy zjazd techniczny. Pierwsze koleiny pokonuję bez przeszkód. Zaczyna się singiel po kamieniach i korzeniach. Początek idzie dosyć dobrze. Trochę mokro i ślisko, a po lewej stroma skarpa. Próbuję się wczuć w ścieżkę i płynnie pokonuję przeszkody. Jednak w pewnym momencie źle pojechałem i musiałem stanąć. Niestety przechyliło mnie w stronę skarpy. Koła zblokowane. Ja wpięty w spd. Widzę drzewo. Łapię gałąź. Gałąź pęka. Lecę w dół. Robię salto. Jakoś się wypinam. Widzę powalone drzewo w poprzek. Mam nadzieję, że się zatrzymam. Znów robię salto. Jestem za drzewem. Rozkładam kończyny i próbuję się zatrzymać. Jest , leżę i żyję. Widzę jeszcze przelatujący rower nad głową. Wstaję i zastanawiam się jak wyjść. Przez drzewo nie ma szans. Z boku widzę ścieżkę, po której biegną do mnie turyści. Biorę rower i na górę. Jakaś pani mi pomaga wyjść i pyta czy wszystko ok . Ja do niej czy nie widziała mojego bidonu. Patrzę w dół: widzę, leży pod drzewem. Biorę bidon i jadę dalej. W myślach dziękuję Bogu, że nic mi się nie stało. Teraz jadę bardziej asekuracyjnie. Po paru minutach czuję spuchnięty łokieć i bolącą nogę. Dopiero teraz odczuwałem skutki upadku. Ręka boli mocno ale tylko przy zginaniu. Więc jej nie zginam. Noga - cóż boli , trzeba jechać dalej.
Zaczął się ostry zjazd gdzie wyprzedzam sporą ilość osób. Jednak znów podjazd i zaczynają mnie łapać skurcze. Byłe one raczej spowodowane wychłodzeniem mięsni na zjazdach. Więc na początku podjazdów jadę z dużą kadencją, żeby je rozgrzać. Ekipa mnie ponownie wyprzedza. Teraz jadę już sam. Po jakiś 5 kilometrach widzę w oddali gościa. Staram się do niego dojść. Dojeżdżam do niego i jeszcze jednego bikera. Jedziemy w trójkę. Ja na ogonie i próbuję odpocząć. Dojeżdżamy do bufetu. W myślach układam taktykę, żeby im uciec na zjeździe. Tankujemy i ruszamy mocnym tempem. Gościu dosyć mocno przycisnął. Patrzę tylko na jego koło. Ledwo wytrzymuję do szczytu gdzie dojeżdżamy do połączenia trasy Mega. Teraz zjazd i udaje mi się odejść. Jednak zbyt krótki i jeden koleś mnie dochodzi. Widzę kolegę z Teamu – Bartka. Zazwyczaj mnie dopinguje wyprzedzanie wolniejszych kolegów. Tym razem już czuję poważne zmęczenie.
Zaczyna się ostry podjazd po kamieniach, który trzeba dawać z buta. Po wdrapaniu się na szczyt zaczął się poważny problem ze skurczami. Kolego mnie wyprzedza. Po jakimś czasie dochodzi mnie następny. Walczymy razem. Zaczyna się zjazd. Wyprzedzam i próbuję zwiększyć przewagę. Jest tabliczka : „1 KM META”. Postanawiam cisnąć , jednak zjazd się kończy i zaczyna się kolejne podejście. Koleś wyprzedza mnie dużymi susami. Ja nie daję rady i idę swoim tempem. Na szczycie skurcze mnie tak mocno chwyciły, że cały zjazd jechałem w bólu. Nie byłem w stanie pedałować. Całe szczęście było już tylko w dół.
Miejsce jest dobre, mam stratę 20% do pierwszego:
OPEN 31 NA 126 STARTUJĄCYCH ZE STRATĄ 58:37
M3 14 NA 48 STARTUJĄCYCH ZE STRATĄ 57:12
Kategoria górki, maraton


Dane wyjazdu:
102.10 km 90.00 km teren
04:42 h 21.72 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 93%)
HR avg:166 ( 85%)
Podjazdy:1715 m
Kalorie: 4340 kcal
Rower:FULIK

Maraton Kraków

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 04.09.2011 | Komentarze 0

Nie miałem weny na start w tym maratonie. W tylnym kole przeskakujący bębenek, poranne opady deszczu i problemy z trawieniem przyczyniły się do tego, że odpuściłem początek startu. Jechałem średnim tempem po błoniach trzymając się ścieżki, żeby nie wskoczyć w tętno >180. Chyba jechałem około 80 pozycji. Na asfalcie trzymałem się grupki, która lekko wyprzedzała. Dojechałem przed podjazdem do czołówki dwóch pań. Pierwszy podjazd w terenie widząc korek w wąwozie pokonałem stromym bokiem (przynajmniej było pusto). Wyprzedziłem tam chyba z 15 osób. Niestety część znów mnie wyprzedziła, między innymi Spótnik. Na Grenwey-u trzymałem się dosyć mocnego pociągu, między innymi był tam Lesław, który zaliczył glebę. Tak dojechałem na ogonie do Bufetu, który odpuściłem, żeby nie tracić pociągu. Jednak za bufetem straciłem młynek i musiałem zejść z roweru. I tak musiałem jechać sam. Dojechał do mnie koleś ale przy podjeździe pojechał sobie. Strasznie bolały mnie nogi przy podjazdach i nie byłem w stanie mu dotrzymać tempa. Za drugim bufetem spotkałem znajomego z którym walczyłem w Krynicy :Math 86.Następnie dojechał kolega Mosoczy, któremu siadłem na ogon. Nie bardzo miałem siły, żeby go zmienić. Tak przejechałem sporą ilość km. Jednak o dziwo moja lokomotywa nagle zwolniła. Wyprzedziłem go ale nawet nie chciał mi siąść na ogon. Na 50 kilometrze dojechałem do Hinola i trochę byłem zaskoczony. Jechaliśmy w 4 osobowym pociągu. Jednak pojawił się bufet i pociąg się rozerwał. Ja oczywiście zostałem. Na pewnym podjeździe zobaczyłem z tyłu dużą grupę, której przewodził ponownie kolega w Czerwonym (Mosoczy). Zaczęli mnie wchłaniać, gdyż bez młynka musiałem dawać z buta. Starałem się jechać w czubie tej grupy. Jakoś dawałem radę i przed dojazdem do mega zostałem sam z Kolegą M. Niestety uciekł mi na jakieś 100-200 metrów. Tutaj poczułem przypływ sił i wyprzedzałem jak tylko się dało. Jednak przewaga nie malała. Dojechałem do niego na ostatnim bufecie ale ja również musiałem zatankować. Dogoniłem go dopiero przy podjeździe w Lasku W. Tam też zobaczyłem Baranka pedałującego z dużą kadencją. Ja niestety nie miałem młynka i myślałem o prowadzeniu roweru ale postanowiłem wykrzesać resztki sił i zwiększyłem prędkość. Wyprzedziłem kolegę M. i dojechałem do Wojtka z wspólnego Teamu. Na ostatnim podjeździe dojechałem do Hinola i wyprzedziłem go. Widać było, że brakło mu prądu. Tutaj już wiedziałem, że raczej już nikt mnie nie wyprzedzi, bo do mety pozostał zjazd i prosta.
Dzięki słabemu początku, jakoś się rozkręciłem i nie brakło mi pary na finisz. Wyprzedziłem osoby, z którymi miałem zazwyczaj duże problemy. Z wyniku jestem bardzo zadowolony.
OPEN 27 NA 197 ZE STRATĄ 41:23
M3 14 NA 71 ZE STRATĄ 34:30
Maraton kraków © erni
Kategoria maraton, górki, > 100 km


Dane wyjazdu:
90.40 km 90.40 km teren
06:35 h 13.73 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 93%)
HR avg:163 ( 83%)
Podjazdy:2940 m
Kalorie: 5828 kcal
Rower:Szoska

MARATON GŁUSZYCA

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 01.08.2011 | Komentarze 2

Kiepskie samopoczucie i dołująca pogoda nie wróżyły niczego dobrego. Start już z 3 sektora. Na początku trzymałem się czołówki. Raczej dlatego bo jechały tam 2 kobiety, z którymi rywalizuję. Justynę zostawiłem na podjeździe i ruszyłem za drugą rywalką. Pod górę dawała bardzo mocno. Utrzymałem się jednak na jej ogonie. O dziwo na zjazdach też jej szło dobrze. Stety dla mnie zaczęły się bardzo strome zjazdy i bardzo błotniste. Tam poszłem w dół wymijając przewracających się bikerów. Zaczęły się kolejne podjazdy, a moje tętno było na poziomie 180. Jak na giga to raczej samobójcze. Zwolniłem więc w granicach 175. Jednak po jakimś czasie przejechał pociąg z Panią Gulczyńską na czele. Postanowiłem się przyłączyć. I tak dawliśmy pod górkę w dosyć mocnym tempie. Znów zaczęły się zjazdy. To była prawie pionowa ściana z luźną ziemią. Cały zjazd udało mi się zjechać, czasami wypinając nogę z spd. Momentami dotykałem klatką piersiową siodełka, żeby nie przelecieć przez kierownicę. Tutaj cały pociąg zostawiłem z tyłu. Dojechałem do bufetu i uzupełniłem płyny. Jednak jak ruszyłem to chwyciły mnie skurcze. Tutaj przeżyłem załamanie. Był to 30 kilometr, a przedemną jeszcze ponad 50. Średnia prędkość wynosiła 13 km/h. Postanowiłem jechać dalej lajtowo, a w razie większych problemów odpuścić sobie podjazd pod Sowę. Oczywiście na pierwszym podjeździe minął mnie pociąg, który zostawiłem na zjazdach. Tym razem nawet nie próbowałem się dołączyć. Na szczęście od 42 kilometra było trochę płaskiego i w dół. Dojechałem do Głuszycy i zastanawiałem się czy nie zejść z trasy. Jednak skurcze po interwencji magnezu puściły, a i rower mimo błota, jakoś dobrze działał. Nie wiem gdzie ale pierwsze błoto przy podjeździe pod Sowę zblokowało mi młynek. Więc coraz więcej musiałem dawać z buta. Skurcze zaczęły powracać. Jechało się kiepsko, aż do momentu dojechania do ostatnich megowców. Nie wiem czemu ale jakoś dodaje mi to siły i motywacji jak zaczynam ich wyprzedzać. Podjazdach pod Sowę po kamieniach udało mi się zrobić na średniej. Na zjeździe spotkałem kolegę Wojtaka z Teamu. Trochę miał przygód z rowerkiem, dlatego udało mi się do niego dojechać.
Miałem już na liczniku 83 kilometry i spodziewałem się już zjazdu do mety, gdy moim oczom ukazał się bufet. Tutaj chłopaki mnie pocieszyli, że do mety jeszcze 10 km. Miałem już dosyć tej jazdy, więc starałem się myśleć o czymś innym, żeby ten czas jakoś zleciał. Dojechałem do mety ścigając się jeszcze z kolesiem z giga. Ja byłem lepszy na zjazdach, a on na podjazdach. Niestety ostatnie 300 metrów było pod górkę.
Wynik:
OPEN 33 NA 112 STARTUJĄCYCH ZE STRATĄ 1:33
M3 10 NA 36 STARTUJĄCYCH ZE STRATĄ 1:14
Najcięższy maraton w moim życiu.
Kategoria maraton


Dane wyjazdu:
71.10 km 71.10 km teren
04:40 h 15.24 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:180 ( 92%)
HR avg:163 ( 83%)
Podjazdy:2510 m
Kalorie: 4169 kcal
Rower:FULIK

MARATON USTROŃ

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 11.07.2011 | Komentarze 0

Zaryzykowałem jazdę z Camelem i była to dobra decyzja. Tak mocno grzało, że stojąc w sektorze musiałem już pić. Początek trzymałem się czuba. W prawdzie zamykałem go ale zawsze to jazda z czołówką. Na podjazdach zwolniłem do spokojnego tętna <180 uderzeń. Troszkę mi pouciekali, ale w myślach miałem 70 km i ten niesamowity upał.. Wolałem się nie przegrzać. I faktycznie już po godzinie jazdy było widać skutki u niektórych Bikerów. Postanowiłem lekko ruszyć do przodu, wyprzedzając paru. Niestety złapałem kapcia. Szybko zmieniłem dętkę i ruszyłem zawiedziony do przodu. Było to na około 24 kilometrze tuż przed bufetem. Zjazd był dosyć mocny i w pewnym momencie zauważyłem straszne stukanie w tylnym kole. Dojechałem do bufetu i zauważyłem skrzywioną tarczę hamulcową. Wyprostowałem jak się tylko dało w rękach i ruszyłem dalej. Podczas następnego zjazdu przeżyłem chwilę grozy, gdy naciskając tylny hamulec klamka się całkowicie zapadła. Było to skutkiem krzywej tarczy. Musiałem więc kilka razy naciskać hamulec , żeby móc zwolnić. Jak już ponownie się rozgrzałem w jeździe złapałem ponownie kapcia (około 39 km). Pożyczyłem dętkę od kolegi z Torq (za co serdecznie dziękuję) i zacząłem zmieniać tym razem przednie koło. Tym razem nie wyprzedziło mnie zbyt wiele osób. Po szybkiej zmianie ruszyłem już asekuracyjnie do mety, uważając na tych przeklętych zjazdach, które byłe najeżone kamieniami. Nie pomogło to bo po 2 kilometrach złapałem 3 kapcia. Tym razem musiałem łatać. Teraz to już mi się nie chciało dalej jechać. Ruszyłem dalej z kiepskim samopoczuciem i dojechałem do mety:
OPEN: 41 NA 157 starujących ze stratą 1:34
M3 : 16 na 54 ze stratą 1:20
OFICJALNY CZAS 5:08
Czyli straciłem na przygodach 28 minut.
Traska fajna pod względem podjazdów i widoków. Natomiast zjazdy były kiepskie. Same kamienie, na których większość łapała kapcie. Co jakiś czas odskakiwały kamienie waląc z impetem o ramę albo jak to było w moim przypadku o tarczę hamulcową. Wynik jak na taką stratę dobry. Szkoda bo straciłem 2 sektor. Jak na taki upał i 5 godzin jazdy nie złapały mnie skurcze.
Po tym maratonie zapadła decyzja.” Przechodzę na opony bezdętkowe.”
Kategoria górki, maraton


Dane wyjazdu:
83.70 km 83.70 km teren
05:12 h 16.10 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:182 ( 93%)
HR avg:162 ( 83%)
Podjazdy:2740 m
Kalorie: 4624 kcal
Rower:FULIK

MARATON KARPACZ

Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 0

Najpierw trzy dni odpoczynku później basenik, sauna i masaże wodne. Następnie długi sen i w końcu start. Przygotowanie niezłe. Start dałem dosyć mocno do przodu trzymając się czołówki. Podjazd asfaltowy podjechałem cały z blata.. Zaczęły się zjazdy na których troszkę nadrabiałem. Jednak byłem w dosyć mocnej stawce, która też dobrze zjeżdżała. Miałem 21 pozycję na punkcie kontrolnym. Tak udało mi się podjechać do podjazdu pod Petrowkę. Ta góra to prawdziwy wysysacz sił. 3,8 kilometra i 475 m przewyższenia. Średnia prędkość 6,6 km/h i tętno 172 Tutaj troszkę odstawałem od grupy i straciłem parę pozycji. Jednak na zjazdach nadrobiłem trochę, również spora część złapała kapcie. Do 50 kilometra jechałem dosyć mocno, bez większych tasowań. Jednak i pech dopadł mnie. Ja również złapałem kapcia. Zmieniłem dętkę, wyciągnołem moją hybrydową pompkę, do której miałem nabój CO. Jednak coś pstrykało i złamałem gwint z dętki. Pożyczyłem więc dętkę i powtórzyłem operację łącznie z ponownym ułamaniem gwintu. Pożyczyłem więc następną dętkę, przeczyściłem pompkę jednak znów pstryk i po gwincie. Miałem już przed sobą 3 nowe dętki z ułamanymi gwintami i jedną dziurawą. Teraz już było ciężko pożyczyć kolejną dętkę więc postanowiłem zakleić dziurę moimi szybko klejącymi łatkami. Okazało się, że sakwa jest otwarta i pusta. Pożyczyłem więc zestaw łatek i zacząłem kleić w tradycyjny sposób. Nie chciałem już ryzykować ułamania gwintu więc zorganizowałem sobie pompkę. Była tak mała, że nie wiedziałem czy działa czy nie. Stwierdziłem, że nie dam rady jej rozgryźć więc pożyczyłem kolejną pompkę. Komary to mnie tam prawie ze żarły. Po jakiś 25 minutach ruszyłem w dalszą drogę. Nie muszę chyba opisywać mojego samopoczucia. Po jakiś 2 km zeszło powietrze w naprawianym kole. Postanowiłem dopompować i zrezygnować z maratonu. Jechałem już lajtowo podziwiając widoki, które naprawdę były bajeczne. Mijałem się z kolegom z żółtego Teamu OZC. Ja go pod górkę, a on mnie na dopompowywaniu. Powietrze jakimś cudem schodziło coraz wolniej. Dojechaliśmy do trasy Mega. Noga dosyć podawała, powietrze było. Stwierdziłem, że szkoda rezygnować. Pojadę dla samej jazdy. Przycisnąłem i wyprzedzałem rowerzystów. Po minięciu Jabłczyńskiej stwierdziłem, że raczej nie dojadę do chłopaków z Teamu. Jednak każda osoba wyprzedzana dodawał mi sił. Jechało mi się coraz lepiej. Dostałem takiego Powera by wyprzedzać i wyprzedzać. Na podjazdach, którzy wszyscy z tej stawki dawali z buta mi udawało się podjeżdżać. Na zjazdach jechałem jak w amoku, łykając korzenie i kamienie.Patrząc na wyniki to wyprzedziłem około 130 rowerzystów z Mega i około 30 z Giga. Do mety dojechałem:
OPEN 62
M3 29
CZAS OFICIALNY 5:39
Coś się przewróciło. © erni

Agrawka w Karpaczu © erni

Telwizory w Karpaczu © erni

Lekki zjazd w Karpaczu © erni
Kategoria górki, maraton


Dane wyjazdu:
70.50 km 70.50 km teren
04:59 h 14.15 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:179 ( 91%)
HR avg:161 ( 82%)
Podjazdy:2400 m
Kalorie: 4358 kcal
Rower:FULIK

Maraton Krynica

Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 2

Pogodę zapowiadali z opadami. Nie łudziłem się jak w Zabierzowie, że może jednak...
Mając w pamięci wcześniejszy deszczowy maraton i wcześniejsze maratony w Krynicy, bardziej się przygotowałem.
Założyłem moje błotniste opony, błotniczek pod ramę, zakleiłem hamulce taśmą od góry. Ubrałem się grubo: długie rękawiczki i ochraniacze na buty. Zastanawiałem się nad peleryną przeciwdeszczową. Zrezygnowałem jednak z niej bo pogoda wyglądała dobrze.
Sygnał startu, naciskam na pedały, wyjeżdżam z deptaka, a tu oberwanie chmury. Przez myśl przemknęła mi moja pelerynka w samochodzie i dalsze 6 godzin jazdy. Na pierwszym podjeździe byłem totalnie przemoczony. Krynica ma jednak to do siebie, że przez prawie cały maraton jedzie się pod górę. Więc raczej nie marznie się.
Na początku jechałem dosyć wolno, tętno nie mogło wskoczyć wysoko, zupełnie odwrotnie niż w zeszłym roku. Jechałem w granicach 170. Dosyć sporo ludzisk mnie wyprzedziło ale nie jestem zawodowcem w tej lidze więc nie jarałem się tym i jechałem swoim tempem. Po pewnym czasie zauważyłem Justynę F. z przodu z małą grupką. Dojechałem do nich i przy zjeździe wyprzedziłem wszystkich. Zapier.. w dół na moich oponkach, które wgryzały się w błotko. Grupka znikła z pola widzenia poza jedną osobą - Justyna (zdziwiłem się). Trochę pogadaliśmy i pojechaliśmy na zmiany na asfalcie. Zaczął się kolejny podjazd tym razem pod Jaworzynę i grupka dojechała. Trochę się przetasowało. Po drodze minąłem Furmana, który naprawiał młynek. Ja go już też nie miałem więc podjazdy robiłem naśredniej bądź z buta, przez co moje ochraniacze potargały się w strzępy. Zjazd z Jaworzyny był oki, najpierw przeskok przez rów trochę nie pasowała mi droga po trawie i dużych kamieniach. Okazało się, że jechałem 20 metrów obok ścieżki ale była taka mgła, że nie widziałem jej. Ostry zjazd na Jaworzynie udało mi się zjechać. Na dole jednak jechałem z wypięty butem ale dogoniłem tam wszystkich co mi uciekli pod górę. Na drugim bufecie minąłem znów Furmana widząc, że jest z górki. Zaczął się podjazd pod Halę Łabowską i tam zaraz do mnie doszedł i pojechał z małą grupką. Od tej pory jechałem sam. Góra ciągła się w nieskończoność, kilometry prawie nie przeskakiwały ale czułem się w miarę dobrze, może poz brakiem mocy.
Połączyliśmy się z Mega i w końcu można było kogoś spotkać. Była to okolica 110 miejsca. Więc wyprzedzanie ich nie szło jakoś szybko. Szczególnie, że nie miałem młynka i zacząłem już czuć upływ sił. Na ostanim bufecie był Miki z rowerowania i pomógł mi posmarować rower za co bardzo dziękuję. Na niewiele to jednak pomogło bo po jakimś kilometrze wpadłem po ośki w błoto i szlag trafił cały napęd. Doszedł mnie gościu z Giga i tak zaczeliśmy się czarować. Na początku mi odszedł i trochę odpuściłem. Zaczął się zjazd i doszedłem go i wyprzedziłem . Był podjazd nacisnąłem dosyć mocno, że cała grupka mega została ale gościu trzymał się tuż, tuż. Na pewnym podjeździe nie dałem rady już wyjechać i koleś przemknął obok mnie na sprawnie działającym młynku. Zacząły się znów zjazdy i dojechałem do niego. Znów podjazd tym razem to już ostatni z płyt ale na szcycie ogarnęła mnie nie moc i rywał uciekł na jakieś 200 metrów. Jednak na końcu był deser: zaczął się zjazd z Parkowej, który tym razem udało mi się zjechać. Na dole go doszedłem. Jak mnie zobaczył zrobił mi miejsce do wyprzedzenia i pojechałem. Trochę płaskiego i tu już przycisnąłem, żeby nie stracić tego co zdobyłem. Bardzo fajna rywalizacja była na tej góze Parkowej.
Czas dobry , bo chciałem dojechać w okolicach 5:30, a wyszło poniżej 5.
Wynik:
Open 40 na 119 starujących ze stratą 1:06
M3 15 na 46 startujących ze stratą 0:56
Maraton ciężki w trudnych warunkach. Trzeba było jeszcze mieć trochę szczęścia, a niektórym go zabrakło. Tomek i Staszek mieli awarię. Kondzio dojechał dobrze 149 a Baranek miał chyba najtrudniej, zaliczył przejazd przez Parkową w ulewie. Twardy gość.
Zjazd z Parkowej © erni

Dalszy zjazd z Góry Parkowej © erni
Kategoria górki, maraton


Dane wyjazdu:
104.00 km 104.00 km teren
05:25 h 19.20 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:158 ( 81%)
HR avg:182 ( 93%)
Podjazdy:2015 m
Kalorie: 4573 kcal
Rower:FULIK

MARATON ZABIERZÓW

Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 16.05.2011 | Komentarze 1

Prognozy zapowiadali nie ciekawe, ale miałem nadzieję, że przejdzie wszystko bokiem. Jednak jak to bywa u Golonki zaczęło padać.
Początek starałem się jechać równym tempem w środku stawki. Chciałem przyjechać lepiej od Justyny F. Na pierwszym podjeździe trzymałem się więc jej koła ale stwierdziłem, że można trochę szybciej, więc ruszyłem do przodu. Szczególnie, że było trochę tłoczno i hamowali mnie na zjazdach. Po paru kilometrach zrobiły się małe grupki w niedużych odstępach. Zupełnie inaczej niż na Mega. Jechałem w grupce, aż zauważyłem kolesi z rowerowania (Furman i Spotnik). Doszłem dopiero po paru minutach do nich i zacząłem troszkę odpoczywać. Tempo jak na mnie dosyć mocne więc nie wiedziałem czy wytrwam do końca. Siadłem na ogon Furmanowi, nawet dobrze zjeżdża i na zjazdach zaczeliśmy odchodzić grupie. Jednak wypadł z traski i zostałem sam. Chciałem zaczekać ale z przodu pojawił się zarys nowej grupy. Musiałem troszkę przycisnąć bo wiedziałem,że będą odcinki płaskie i asfaltowe, a tam warto jechać w grupie. Dochodziłem pojedyńcze osoby widząc z przodu następnych. W końcu udało się jakoś zebrać grupę, chyba 4-5 osobową. Jechaliśmy dosyć mocno, a ja czułem się dobrze tylko strasznie zmarzły mi palce w dłoniach.
Trochę mnie zdziwiło jak Furman dojechał do mnie, rzucił tekst "trzeba coś wrzucić na ruszt" i na najbliższym podjeździe ruszył w siną dal.
Zacząły się piaski. Na początku trochę wybijały z rytmu ale później trzeba było schodzić z roweru. Na drugim bufecie jechaliśm w trójkę ale na podjeździe naszemu liderowi zerwał się łańcuch. Ja mu pożyczyłem skuwacz, a drugi koleś dał mu spinkę. I tutaj zacząła się jazda solo. Dojechałem kolesia z Torq i trochę odpocząłem mu na kole. Dojechaliśmy tak do Megowców. Trafiliśmy na wolniejszą grupę i zaczeliśmy wyprzedzanie. Wróciwszy do dolinek zacząła się rzeźnia. Młynka już nie miałem od jakiś 30 kilometrów. Na blat nie bardzo mogłem wrzucać z powodu zasyfionej przerzutki i zmarzniętych palców. Hamulce rzęziły i bałem się, że już ich nie mam. Nie zmieniłem opon i jechałem z tyłu na Race Kingach. Poprawka próbowałem jechać. Jednak pod górkę już musiałem prowadzić rower, a siły jeszcze były. Co kilkaset metrów polewałem okulary bidonem, żeby cokolwiek widzieć. Ostatnie zjazdy już jechałem bardzo asekuracyjnie. Jeszcze rzeczka i wkońcu upragniona meta.
W sumie zaliczyłem tylko jedną glebę i obyło się bez skurczy. Na mecie byłem tak zmarznięty i trząsłem się jak galareta. Nie mogłem trafić łyżką do szklanki, żeby posłodzić herbatę. Stojąc w kolejce do myjki kolesie na mój widok puścili mnie do przodu za co serdecznie dziękuję.
Wynik jak na mnie rekordowy:
OPEN 23 NA 183 W TYM 54 DNF
M3 9 NA 68
Chłopakom też poszło całkiem nieźle. Tomek dobry czas mimo kapcia, Kondzio zaczyna coraz lepiej czuć ekstremalne warunki, Staszek podobnie do Konrada (zajebisty progres), a Baranek szacun, że dojechałeś (po tych jego wczasach kiepsko widziałem go na mecie).
Maraton Zabierzów © erni

Co Pan tutaj robi? © erni

Sam początek maratonu w Zabierzowie © erni

Błoto, błoto i błoto © erni

Jedna z dolinek. © erni

Tuż przed metą © erni
Kategoria > 100 km, górki, maraton


Dane wyjazdu:
83.90 km 50.00 km teren
02:52 h 29.27 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:184 ( 94%)
HR avg:170 ( 87%)
Podjazdy:360 m
Kalorie: 2795 kcal
Rower:FULIK

MARATON DOLSK

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 19.04.2011 | Komentarze 0

Decyzję o udziale podjąłem dopiero w piątek. Przez cały tydzień bolała mnie łydka po Murowanej. Dopiero w czwartek zacząłem odczuwać poprawę.
Zacząłem tak jak w Murowanej na jakieś 80% mocy, żeby nie zdechnąć jak w zeszłym roku. Liczyłem, że bedzie jak w Murowanej złapie się dobrego pociągu i bedziemy wyprzedzać niedobitków z czuba. Pociąg był, nawet w podobnym składzie, niestety nie było żadnych gości do wyprzedzania. Przed nami były dwie grupy, które z czasem sie tylko rozciągneły. Moja grupka była nawet liczna ale po połączeniu tras z mini zrobił się zator na punkcie kontrolnym i wszystko się podzieliło na małe grupki. Od tego momentu już nie było chętnych na dawanie zmian. Traskę mega przejechałem w 2:05 i zacząłem petlę mini. Całe szczęście, że żonka dała mi na wymianę bidon bo pewno znów bym się odwodnił. Na 70 km jechalem juz sam, gdy nadjechala czolowka mega. Poczulem roznice klas. Dojechałem
Open 54 na 124
M3 27 na 49
Kategoria maraton


Dane wyjazdu:
106.70 km 106.70 km teren
04:02 h 26.45 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:183 ( 93%)
HR avg:168 ( 86%)
Podjazdy:425 m
Kalorie: 3826 kcal
Rower:FULIK

Maraton Murowana

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 11.04.2011 | Komentarze 4

Zacząłem od 2 sektora, który otrzymałem za Mega w 2010 roku. Założeniem było dojechać do mety. Nie jestem super wytrzymałościowcem więc postanowiłem się nie wychylać i trzymać jakiejś normalnej grupki. Na drugim kilometrze gościu zajechał mi drogę i wyskoczyłem jak z procy przez kierownicę. Nic się nie stało więc szybko wróciłem do gry. Jechałem w dosyć dobrej jak na mnie grupie przez jakieś 40 kilometrów. Goście momentami narzucali takie tempo, że myślałem o odstąpieniu od nich. Po jakiś 50km zaczeli się pojawiać pojedyńcze osobniki z czuba. O dziwo nawet znajome twarze z Krakowa min. z "Rowerowania". Jechaliśmy dalej i dogoniliśmy następną grupę. Tutaj trochę się przetasowało i jakimś cudem odjechałem z małą grupą do przodu. Po połączeniu tras stwiedziłem, że mam dobry czas i pomyślałem o kolegach z Teamu. Bardzo fajnie się wyprzedzało, wszyscy ustępowali miejsca, tylko trzeba było uważać w tłoku, żeby nie zgubić pociągu Giga. Po jakimś czasie dojechałem do Piotrka i Baranka i dostałem pierwszych skurczy. Czułem, że mogą z tym być problemy bo troszkę mało piłem. Jednak siły jeszcze miałem i na Dziewiczej jechało mi się dobrze. Przgoniłem nawet część grupy, która mi uciekła gdy tankowałem na ostatnim bufecie. Za dziewiczą zacząłem już mieć poważne skurcze łydki (zazwyczaj mam w udzie) i myślałem, że będe musiał stanąć. O dziwo zaczął się podjazd i skurcze minęły. Od 90 km zacząłem już odliczać kilometry do mety. Jechałem już sam, ponieważ grupka się rozsypała. Wiatr wiał prosto w twarz a sił zaczynało brakować. Widziałem jeszcze kolesia z przodu do którego starałem się dojechać. Dojechałem do niego przed ostatnią "plażą" przed metą i praktycznie razem dojechaliśmy do mety robiąc ostry finisz.
Miejsce:
OPEN 51 / 199
M3 21 / 70
Gratulacje dla chłopaków. Wszyscy dostaną sektor na następny maraton.
Dzisiaj wszystko mnie napier... Najbardziej łydka po skurczach.
Kategoria > 100 km, maraton